„Poszukiwani mężczyźni: do niebezpiecznej wyprawy. Małe wypłaty, przejmujące zimno, długie miesiące całkowitej ciemności, ciągłe niebezpieczeństwo, wątpliwy bezpieczny powrót. Honor i sława w przypadku sukcesu.” – ogłoszenie z 1914 roku zamieszczone przez Sir Ernesta Shackletona
Pierwszego sierpnia 1914 po roku przygotowań z East India Docks wyruszyła wielka ekspedycja pod kierownictwem sir Ernesta Shackletona z zadaniem przejścia przez Antarktydę od strony morza Weddella, przez biegun południowy do wyspy Rossa po drugiej stronie kontynentu.
Tego samego dnia Wielka Brytania wypowiedziała wojnę Niemcom. Po wysłaniu zapytania z prośbą o zgodę do admiralicji królewskiej otrzymano krótką wiadomość od samego Winstona Churchila – „Wyruszajcie”.
Trasa przez Biegun miała 1800 mil i wiodła przez najzimniejsze miejsce na Ziemii w większości nietknięte ludzką stopą. W trakcie wyprawy miały być prowadzone pomiary magnetyczne i meteorologiczne oraz badania lodu i geologii bieguna.
Po sukcesach wyprawy norweskiej Amundsena i połowicznym sukcesie wyprawy brytyjskiej Scotta, Shackleton postanowił dokonać czegoś nowego – przekroczyć Biegun w poprzek. Mając w pamięci porażki swoich poprzednich wypraw, planowanie rozpoczął ponad rok wcześniej. Niestety kolejna ekspedycja miała okazać się tak samo pechową jak i poprzednie.
Pierwszą kwestią do rozwiązania był sponsoring. Shackleton imał się wielu interesów w swoim życiu, żaden jednak nie dał mu pieniędzy i wszystkie po kolei upadały. Udało mu się pozyskać jedynie kilku indywidualnych donatorów oraz rząd brytyjski i Królewskie Towarzystwo Geograficzne. Co spowodowało, że musiał oszczędniej planować wyprawę. Aby zgromadzić ponad 100 psów, rozpisał wielką zbiórkę wśród szkół angielskich. Jeden ze statków był wysłużonym frachtowcem wyremontowany za pieniądze Korony.
Na przedstawione w na początku tekstu ogłoszenie zgłosiło się ponad 5000 chętnych, spośród których wybrano 56 członków drużyny. Shackleton osobiście rozmawiał z kandydatami i dobierał ich pod swoją wizję zespołu.
5 grudnia Endurance wypłynęła z portu w Buenos Aires i skierowała się na morze Weddella. Niestety kra lodowa spowalniała rejs i już 19 stycznia statek utknął w lodach Antarktydy. Przez pewien czas próbowano wyrąbać drogę statkowi, jednak miesiąc później 24 lutego Shackleton ostatecznie uznał, że wyprawa jest przegrana i postanowiono opuścić statek. Sir Ernest miał jeszcze nadzieję, że gdy lody puszczą na wiosnę uda się wrócić tym statkiem, jednak kilka miesięcy później w listopadzie kadłub nie wytrzymał i Endurance poszła na dno. Cały sprzęt uprzednio wyładowano na łodzie ratunkowe położone na saniach, oddalono się od statku na bardziej stabilną krę i postanowiono dryfować na niej, licząc, że wypłynie w kierunku wyspy Paulet, gdzie wcześniej zmagazynowano dodatkowy sprzęt. Po kilku nieudanych próbach przejścia na wyspę po lodzie, zarządzono założenie obozu na innej krze. Kilka miesięcy później, w kwietniu kra pękła i ekipa musiała ewakuować się do łodzi ratunkowych wyniesionych z Endurance.
Postanowiono udać się na Wyspę Słoni, gdzie miał stać drewniany kościół dla wielorybników, który z powodzeniem można było rozebrać i przerobić na łodzie. Po pięciu dobach wiosłowania i przeciągania łodzi przez zwaliska lodu, w mokrych ubraniach, w temperaturze często dochodzącej do -30 stopni, rozbitkom udało się dotrzeć na wyspę Słoni. Po ponad półtora roku na lodzie po raz pierwszy stanęli na stałym lądzie.
To niestety nie był koniec podróży. Wyspa Słoni była opuszczona i z dala od szlaków handlowych. Należało udać się dalej, aby ratować życie, gdyż jedzenia ledwie starczało dla kilku ludzi. Wyprawa podzieliła się i pięciu śmiałków, w tym sam Shackleton wyruszyła w szalupie ratunkowej szukać pomocy. Po 14 dni wiosłowania w sztormie i mrozie krańcowo wyczerpanym rozbitkom udało się dotrzeć do zatoki King Haakon na wyspie Południowa Georgia – znanej placówce wielorybników.
To nadal nie było koniec wyprawy. Kolejny rok zajęło Shackletonowi zrealizowanie wyprawy ratunkowej pozostałej na Wyspie Słoni załogi. Cztery próbowano przybić do wyspy zanim udało się zabrać rozbitków. Gdy dotarli na brzeg Wyspy, zastali ich krańcowo wyczerpany fizycznie i psychicznie. Byli w depresji, wygłodniali z wieloma odmrożeniami.
Wyprawa Shackletona nie zrealizowała swoich celów, natomiast stała się chyba najbardziej dramatyczną wyprawą tamtych czasów, pokazującą do czego zdolny jest zdeterminowany człowiek. Ekspedycja zamknęła okres wielkich zdobywców bieguna. Więcej o tej podróży można przeczytać na Wikipedii.
Jest to jednocześnie piękny przykład przywództwa w skrajnie trudnych warunkach. Shackleton rekrutował swoją załogę niekoniecznie według doświadczenia, czy siły, a według tego, czy osoba będzie pasowała do zespołu. Powszechna wówczas hierarchia stanowa została mocno zredukowana. Nasz lider wielokrotnie udowodnił, że ludzie są dla niego najważniejsi, czy to podejmując kolejne wyzwania mające uratować grupę, czy to choćby dzieląc się butami, jedzeniem i rękawicami. Shackleton przez półtora roku utrzymał swoją rolę przywódcy grupy, mimo wielu załamań i buntów załogi. Za każdym razem udało się skonsolidować zespół.
W tekście momentami brakuje słów… A tak poza tym to sam chciałbym pojechać na taką wyprawę 🙂 i nawet jedną niebezpieczną organizuję i jak narazie jest jeden chętny w postaci mojej własnej skromnej osoby :). Ciekawe, czy tak jak w projektach jest wogóle sens rozpoczynać niebezpieczną podróż samotnie?
Już poprawiłem błędy językowe. Myślę, że nie ma prostej analogii. W historii było kilku samotnych zdobywców Bieguna, w tym i Polacy. Natomiast samotnie na pewno jest trudniej 🙂
Odświeżyłam sobie tą historię. Niesamowita. Ja ciągle czekam na szczegółowe relacje akcji ratowniczej górników w Chile, ale się chyba nie doczekam…
Jak znajdę trochę czasu, to opiszę. A może Ty Ola poszperasz i coś naskrobiesz… w wolnym czasie? 🙂