Przez lata miałem szansę poczuć, jak bardzo racjonalne i sensowne mogą być zachowania ludzi w biznesie. Jak bardzo potrafią kierować się rozumem i profesjonalizmem. Jednak niekiedy sytuacja wymykała się spod kontroli i robiło się, to chyba najwłaściwsze słowo, dziwnie. Osobliwość niektórych sytuacji była tak bardzo unikalna, że nawet nie istniały precyzyjne terminy, aby je nazwać. Postanowiłem je przywołać z pamięci i nadać im profesjonalny sznyt, czyli stworzyć fachowe terminy. Terminów tych można by potem używać przy okazji tworzenia wybujałych prezentacji biznesowych, czyli dawać upust rokokofilii.

Omniimpotencja – poczucie, że jest się najbardziej kompetentną osobą na spotkaniu i jednocześnie jedyną niezaangażowaną w omawiany projekt. Nieuzasadnione wrażenie wyższości wynikające z kompletnej ignorancji.

 

Syndrom Mobiusa – wrażenie, że jest się zarówno w pokoju jak i na zewnątrz niego. Trudne do zniesienia odczucie rozwarstwienia rzeczywistości. Spotykane szczególnie w trakcie rozmów okresowych z niezrównoważonym przełożonym lub negocjacji z cholerycznym klientem.

 

Projekt trojański – ambiwalentne poczucie, że najnowszy projekt jest jednocześnie fantastycznym wyzwaniem i marszem ku klęsce, który pogrąży naszą karierę. Tak, jakbyśmy stali nad przepaścią i jednocześnie bardzo pragnęli skoczyć i odczuwali lęk wysokości.

 

Deadline – świadomość, że właśnie złożona obietnica jes totalnie nierealna, lecz jednocześnie będzie musiała być spełniona po twoim odejściu przez twojego następcę.

 

Poliwalencja moralna – przypadkowe kłamstwo, dzięki któremu zasłużyliśmy na nagrodę, ale gdy się wyda będzie nas kosztować karierę.

 

Prometeizm ofiarny – chwila, kiedy chcieliśmy bronić słusznej sprawy, a oberwaliśmy za cudze przewinienia.

 

Idiopsja – pragnienie zanurzenia głowy w smole i posypania pierzem po to tylko, aby udowodnić, że też potrafi się znirzyć do poziomu swojego otoczenia. Przy jednoczesnej świadomości, że oblepiony pierzem i smołą pracownik zostanie odebrany jako wioskowy głupek.

 

Decyzja Schrodingera – decyzja podjęta przez przełożonego w taki sposób, aby nie pozostawiała wątpliwości, że nie została podjęta w ogóle. Spotykana niekiedy przy rozmowach o awansie lub zatwierdzeniu budżetu na nietypowy projekt. Niekiedy przyjmuje formę zdelegowania odpowiedzialności przy jednoczesnym mikrozarządzaniu. Przykładowo: „Zrobisz, jak będziesz uważał”, „Nic mnie to nie interesuje, to twoja kompetencja”.

 

Zarządzanie zen – pełnienie efektywnego funkcji menadżerskich przy jednoczesnym braku obecności tu i teraz. Zarządzanie bez zarządzania. Pozwala na oddzielenie decyzyjności od potencjanych negatywnych konsekwencji tych decyzji.

 

Triumfobia – lęk przed osiągnięciem zbyt dużego sukcesu w projekcie, aby nie narazić się zazdrosnemu przełożonemu połączony z chęcią osiągnięcia tym większego sukcesu, aby zademonstrować wyższość wobec szefa.

 

Hostiofobia – masochistyczne poczucie pustki po odejściu z pracy największego wroga.

 

Rokokofilia – zamiłowanie do tworzenia prezentacji o wybujałej ornamentyce przy zupełnym zaniku treści.

 

I jeszcze kilka zjawisk, których nie potrafię nazwać:

… – odczucie, gdy otoczenie wielbi nas za osiągnięcia, których dokonał ktoś inny, a nie mamy dość śmiałości, by to odkręcić.

…. – dziwne wrażenie, że właśnie wysłuchiwana przemowa prezesa na temat śmiałej wizji rozwoju firmy jest metaforyczną klepsydrą.

— – moment, w którym powiedziało się niewybredną anegdotę o przełożonym, gdy ten stoi za naszymi plecami.

… – poczucie, że wszyscy dookoła pracujący na open space są plastikowymi cyborgami lub zombie, a my przez cały dzień nie możemy się poruszyć, aby nie wywołać ich agresji.

… – tragiczne wrażenie, że jest się przybyszem z przyszłości, który jako jedyny ma pewność, dokąd zmierza to przedsięwzięcie, ale jednocześnie gdy przekona się kolegów z pracy do jego zaniechania, to sprawy potoczą się jeszcze gorzej.

… – poczucie uwolnienia, gdy długo spodziewana katastrofa wreszcie nastąpiła. Tym silniejsze im dłużej na nią czekaliśmy i bardziej nas dotknęła. Wyrażone w rozpaczliwym „Najgorsze chyba za nami”.

… – dziecinne pragnienie zasłużenia na uznanie znienawidzonego szefa, tym silniejsze im bardziej wstętnie się zachowuje. Często połączone z irracjonalnym poczuciem winy za świństwa, który nas spotykają.

… – moment, gdy okazuje się, że jesteśmy jedynymi, którzy nie zostali zaproszeni na imprezę firmową, a pojawiliśmy w lokalu zupełnie przypadkiem i nie chcemy dać znać, że z jednej strony jest nam przykro, a z drugiej duma nie pozwoliłaby się nam wpraszać na to przyjęcie. I gdy każde tłumaczenie, pogrąża nas jeszcze bardziej.

Zostawiajcie komentarze, czy też spotykacie takie ambiwalentne i nienazwane sytuacje w życiu zawodowym.

Ps.

A jak nazwać zaproszenie do komentowania przy jednoczesnym zablokowaniu tej funkcji. Osobowość oksymoroniczna?

Zapisz się na nasz newsletter

Zapisz się na nasz newsletter

Twój e-mail został zapisany

Share This