„W czerwcu 1340 roku (Edward III) wyruszył na drugą stronę kanału, prowadząc ze sobą około 200 statków, z których większość stanowiły przebudowane jednostki kupieckie. Na papierze sprawia to wrażenie zwykłego szaleństwa. Okręty Edwarda przeznaczone było do przewozu towarów. Natomiast Francuzi mieli na swoich usługach nader zwrotne galery genueńskie wyposażone w ostrogi, katapulty i dowodzone przez starego wilka morskiego znanego pod przydomkiem Barbanera, czyli Czarnobrody. Francuskie okręty z pokładami pełnymi francuskich zbrojnych (…) zakotwiczyły w rozległym, naturalnym porcie w pobliżu Sluys (…). Powiązano je burta do burty, tworząc linię obronną.”
Tak sobie słucham, jadąc do Warszawy pewnej książki i nagle taki kwiatek. 🙂
„Plan Edwarda nie był zbyt skomplikowany: płynąć prosto na nich, po czym dokonać abordażu na czele okrytych zbrojami żołnierzy. Zaraz! Czy to dobry pomysł, żeby mężczyźni odziani w średniowieczne żelazne kolczugi wdrapywali się na nadburcia statków? Mniej optymistycznie nastawiony dowódca uznałby taki sposób działania za niepraktyczny. A jednak Edward, choć zapewne nie zdawał sobie z tego sprawy, dysponował potężnym sojusznikiem działającym na jego korzyść. Pewną francuską słabością, która przetrwała do dnia dzisiejszego.
Owszem flota Filipa VI dowodzona była przez wytrawnego żeglarza rodem z Genui, lecz Barbanera podlegał rozkazom dwóch Francuzów, z których żaden nie był marynarzem, ani Hue Quieret, ani Nicolas Behuchet. Drugi z nich był uprzednio poborcą podatków. Kiedy Barbanera doradził im, by opuścić zatokę i wypłynąć na otwarte wody, gdzie jego zwinne galery będą mogły krążyć wokół ociężałych angielskich statków, aby je zatopić, obaj Francuzi po prostu odmówili.”
I teraz właśnie morał, który pięknie buduje pomost między przeszłością a teraźniejszością.
„Jakież to francuskie… Jeszcze dziś, jeśli jakiś wielki zakład produkcyjny popada w tarapaty, zarząd posyła tam w charakterze dyrektora spadochroniarza po jednej z francuskich grandes ecoles. Czyli faceta, który studiował teorię biznesu oraz matermatykę przez 10 lat. Za to nigdy w życiu nie był w fabryce. Dla Francuzów nie liczy się doświadczenie, liczy się zarządzanie. To znaczy francuski styl kierowania, na który głównie składa się wyniosłe ignorowanie dobrych rad ze strony kogokolwiek, kto choćby posiadał masę doświadczenia, nie może się pochwalić w swoim CV naukami pobieranymi w grandes ecoles.”
Naprawdę nie pomyślałem, że w historii wojen kryje się tyle zaskakujących, ale i pożytkom służących nauczek. Ale o to, co się stało później.
„Tak więc Quieret oraz Behuchet stali sobie spokojnie na kotwicy, tymczasem Edward niespiesznie, lecz nieubłaganie, wpłynął do zatoki, by ku swojemu zaskoczeniu odkryć, że owa rzekomo obronna linia francuskich okręt.w pozostaje właściwie bezbronna po bokach. Co więcej, ponieważ okręty powiązane są ze sobą, inne jednostki nie mogą nadpłynąć na pomoc. Francuscy admirałowie szukali w instrukcji obsługi rady, jak należy w podobnej sytuacji postąpić, tymczasem angielskie wojska zdobywały kolejne okręty, jeden po drugim – najpierw zasypując je gradem strzał (brytyjscy łucznicy posługujący się długimi łukami odbyli właśnie chrzest bojowy, bo były to ich pierwsze gościnne występy na większą skalę). Potem Anglicy ruszali szturmem na pozostałych przy życiu.”
Źródło: Stephen Clarke, 1000 lat wkurzania Francuzów.
Polecam!