artysta w projekcieCzasem zdarza się trafić na ciekawy typ współpracownika w projekcie. Ktoś, kto na pytanie, jak ci idzie to zadanie, wznosi się na wyżyny euforii, opiewając rozpracowywany właśnie problem techniczny albo roztaczając wizję świata, gdy jego wiekopomne dzieło zostanie już ukończone. Taki entuzjazm i dążenie do perfekcji bywa zaraźliwe i inspirujące dla wszystkich poddanych magii. Zdarza się, że w nudnym projekcie potrafi nadać większy sens nawet kopaniu rowu, czy rysowaniu raportów sprzedaży na 347 slajdzie prezentacji dla anonimowych decydentów z egzotycznego kraju, w którym pomarańcze rosną na ulica a ludzie noszą dziwaczne czapki.

Ale…

Artysta poziom pierwszy

Mam przyjemność od kilku tygodni obcować z sympatyczną ekipą budowlańców. Ich zadanie, z pozoru tylko rutynowe, zainspirowało mnie do napisania tego tekstu. Co prawda nie ma w ich przypadku mowy o egzaltacji towarzyszącej układaniu bruku, czy betonowaniu krawężników, jednak gdzieś w głębi duszy z pewnością czai się mały artysta. Dla artysty nie ma kompromisów, jeżeli chodzi o wykonanie dzieła. Jest tylko tu i teraz, twórca i tworzywo. Czym to się objawia? Na przykład takim dialogiem:

– Na kiedy panowie skończą układać kostkę tutaj? – chodzi o kilkadziesiąt metrów, więc odpowiedź wydaje się prosta.

– Tutaj musimy bardzo dużo podsypać, bo widzi pan ten skos. Trzeba jeszcze trochę ziemii zdjąć, a nie opłaca się ściągać koparki na dwie godziny roboty. – frasobliwe pokiwanie głową, aby podkreślić powagę problemu.

– Czyli kiedy?

– Widzi pan ten sznurek? Do tej wysokości jeszcze będzie szedł piasek i kliniec – następna wyczerpująca odpowiedź, choć nie na temat.

– Więc, jak pan szacuje koniec prac?

– A i jeszcze trzeba osadzić obrzerze… – chwila cisza, by dobitniej rozważyć ciężar problemu – trochę to zajmie.

Z ciekawości ponawiałem to pytanie, co kilka dni. Za każdym razem inspirująco i za każdym razem zgrabnie omijało problem terminu. Przykładowa rozmowa z właścicielem, skądinąd bardzo sympatycznym.

– To, jak pan sądzi, kiedy chłopaki skończą.

– No, trochę roboty u pana jest.

– Czyli kiedy?

– Schody trzeba zaprojektować, odprowadzenie wody, podjazd. Wie pan, ile ton klińca weszło z frontu? – zgrabne zejście z linii strzału. Moje uniesienie brwi zachęciło do wypłynięcia na szersze wody. – Trzy takie wieeeeelkie wywrotki. Ledwo tu wjechały. A może jeszce jedna będzie potrzebna. Tu się nigdzie nie da nawrócić i musieliśmy wszyscy ją wyprowadzać.

Wyprowadzenie wielotonowej ciężarówki siłą ramion i ud kilkuosobowej ekipy młodych chłopców, może podziałać na wyobraźnię części społeczeństwa, ale ja jestem kierownikie projektu, jestem więc cyniczny.

– Skoro już nie ma problemy z transportem, to kiedy szacuje pan, że skończycie.

– Parę tygodni jeszcze.

Co wspólnego mają te dialogi z perspektywy sztuki prowadzenia projektów? Pytanie o czasu skończyło się opowieścią o zakresie, jakości i trudzie klasy pracującej. Wielu artystów oczywiście można spotkać w pracach dosłownie artystycznych. Może ktoś miał przyjemność pracować z zapalonymi grafikami. Jeżeli tak, to pewnie zna taką wymianę zdań:

– Kiedy skończysz ten rysunek?

– Jak skończę, to ci powiem.

– Ale potrzebuję znać termin do harmonogramu.

– A ja muszę się skupić. To jest praca twórcza i nie potrafię ci odpowiedzieć.

Albo taką rozmowę:

– Ten projekt jest już niezły. Wyślij mi go, to pokaże go klientowi i zamykamy zadanie.

– Jeszcze muszę parę rzeczy zmienić.

– Ale dzisiaj mieliśmy to skończyć. Niech klient się wypowie.

– Daj mi jezcze trochę czasu.

– Ile?

– Jak skończę, to ci powiem. – I tym samym wracamy do poprzedniego wątku.

Wyuczenie zespołu, aby potrafił szacować termin i nie bał się tego robić jest możliwe. Kiedyś takie ćwiczenie przechodziłem z pewnym grafikiem. Krokiem pierwszym było uświadomienie mu, jaki zakres ma do wykonania. Stworzyliśmy wspólnie listę w arkuszu z zadaniami. Krok drugi to wycena pracochłonności zadań, łatwiej wycenia się mniejsze zadania i bezpieczniej wycenia się pracę. I dopiero w kroku trzecim zaplanowanie terminu na podstawie zależności między zadaniami wyliczenie terminu końca. Kolejne miesiące pokazały, że był totalnie niedotrzymany, no, ale grafik przynajmniej czuł się winny. Taka drobna satysfakcja kierownika projektu.

Artysta poziom drugi

A co się dzieje, gdy artystą staje się kierownik projektu. Tęczowe motyle i boskie natchnienie od 9 do 17? Możliwe, o ile projektem jest malowanie Panoramy Racławickiej. Niestety sporo projektów ma bardziej przyziemny zakres i oczekiwania interesariuszy. Pamiętacie żelazny trójkąt i kompromisy wymiarów projektów. Z niego wynika, że nie tylko jakość jest istotna w projektach. A od goldplatingu nie jedna firma zbankrutowała. Nawet w przypadku projektów wewnętrznych, gdy nie ma umowy z wpisanym terminem i karami umownymi, w końcu przyjdzie ktoś, kto powie „sprawdzam”. Taką osobą jest sponsor, który jedną ręką może akceptować rosnące wymagania i zakres, ale drugą ręką pewnego dnia obetnie zatrzyma pełzanie kosztów.

Kierownik jako artysta, to problem, o ile nie dysponuje nieograniczonym budżetem i czasem. To mogło się sprawdzić w przypadku Steve’a Jobsa, ale nie każdy może chodzić w jednym golfie przez całe życie i wyglądać stylowo.

Artysta poziom trzeci

Czasem zdarza się, że artysta rodzi się na poziomie najwyższym. Miałem raz szansę, pierwszą i ostatnią, pracować z natchnionym sponsorem. Człowiek, który wstaje niezadowolony, w trakcie dnia doznaje olśnienia i zwołuje zespół, aby zarazić ich entuzjazmem, i kończy dzień w poczuciu rozczarowania, że nikt nie docenia jego twórczych wizji. Pamiętajmy jednak, że jest to entuzjam przez łzy. Pewnego dnia nawet takiemu sponsorowi skończą się pieniądze i żołnierskich słowach rozprawi się z kierownikiem projektu, który po miesiącach prac zawiódł go nie tylko na froncie jakości, ale i przekroczonego terminu oraz kosztów.

Toksyczność atmosfery w takim zespole można porównać do wiosennego klimatu pod Ypres. Początkowo zespół nawet stara się doskoczyć do wyśrubowanych ideałów sponsora-artysty, ale to nie jest możliwe. Nikt nie sięga, tam gdzie wzrok nie sięga. Więc po kilku tygodniach, miesiącach zapał opada, a koniec projektu ucieka jak antylopa przed gepardem. Widać tylko lśniący zadek.

Podsumowanie

Podchodzenie do swojej pracy z pietyzmem ma wiele pozytywnych aspektów: duma z wykonanego dzieło, dążenie do doskonałości, inspirowanie otoczenia. Jednak o ile przedmiotem zadania nie jest wielki kawał marmuru kararyjskiego, to inne aspekty są też ważne. Jak rozpoznać artystę, zadać pytanie o termin i oczekiwać odpowiedzi na ten temat, a nie opowiadania dookoła o heroicznym wysiłku, czy niebiańskiej jakości. Co zrobić, gdy spotkamy takiego. Docenić kunszt i uczyć wyceny prac oraz zawierania kompromisów między zakresem, jakością, czasem i kosztem.

Gdy artystą jest kierownik projektu, czyli omawiany poziom drugi, to wychowanie jest trudniejsze, ale możliwe do wykonania, szczególnie przy wsparciu rozsądnego sponsora.

Natomiast, gdy artysta jest na poziomie trzecim, to pozostaje strategia antylopy. W nogi! Bo nienasycony artysta jest jak gepard.

Zapisz się na nasz newsletter

Zapisz się na nasz newsletter

Twój e-mail został zapisany

Share This