Pingwiny w obliczu zagrożenia zbijają się w ciasną gromadę. Te na skraju non stop próbują się wepchnąć do środka grupy i wypychając innych na brzeg. Dzięki tej strategii w razie zawiei śnieżnej każdy osobnik ma szansę przez chwilę się zagrzać. A w razie ataku niedźwiedzia polarnego szanse na pożarcie rozkładają się w miarę równo na całej populacji. To zachowanie stada pingwinów zainspirowało mnie do pewnej analogii do funkcjonowania zespołów w sytuacjach stresowych.
Obserwuję niekiedy firmy, które wywierają na pracowników poczucie ciągłego kryzysu. I to często są przedsiębiorstwa w bardziej niż dobrej kondycji finansowej. Sytuacja finansowa nie ma znaczenia, bowiem wrażenie kryzysu oddziałuje na poziomie ludzkim, a nie faktycznych wyników spółki. Obawa, że nastąpi atak stresuje i powoduje, że instynktownie przechodzimy do defensywy, nerwowo rozglądają się wokół.
Nie wiadomo, z której strony kry orka zaatakuje, ale widać jej płetwę grzbietową, jak krąży wokół, obserwując przyszłe ofiary. Warunkiem podstawowym sytuacji stresowej jest nieprzewidywalność przy jednoczesnym ogólnym poczuciu niebezpieczeństwa – wiadomo, że w końcu uderzy, po to jest tłustym drapieżnikiem, ale kiedy i co wywoła atak jest poza kontrolą. Biało-czarny wróg już niejednokrotnie zabijał naszych towarzyszy i ja mogę być następny. Nie pociesza wcale to, że uśmiecha się do mnie na spotkaniu, grymas tylko odsłania tylne zęby.
Ludzie zbijają się wówczas w gromadkę, starając się znaleźć jak najbliżej środka. W środku jest ciepło i istnieje cień nadziei, że orka się nasyci zanim dotrze do mnie. Niestety więcej pingwinów chciałoby się znaleźć w przytulnym środku stada, więc stale jestem wypychany ku jego brzegom i stale muszę przebierać nóżkami, aby temu przeciwdziałać. Choć taka zgraja nie przesuwa się naprzód, to stado cały czas się porusza i nikt nigdy nie stoi w jednym miejscu. Nie ma dokąd pójść, bo drapieżnik ogląda krę z każdej strony. Zatem jedyne, co pozostaje to czynić sugestywne wrażenie dynamiki i chronić plecy.
Czasem ktoś się poślizgnie i zsunie się do wody. Już po nim! Wszyscy oczywiście będą go pocieszać, ale na krze, to oczywiste, robi się troszkę luźniej i łatwiej zachować dystans do jej krawędzi. Gdy pojawi się nowy pingwin, wiele dni będzie musiał spędzić zanim dopuści się go do środka stada. „Jest nowy, niech narazie daje sobie radę sam. Jak już pozna organizację, to pomożemy mu się zaaklimatyzować. Chyba, że wcześniej…”
Z perspektywy orki taka sytuacja jest wygodna. Całe stado pod kontrolą. Nie rozłazi się chaotycznie na boki. Czysta efektywność powierzchni biurowej, znaczy lodowej. No i widać cały czas ruch w interesie, ciągle nowe twarze na krawędzi, machają łapkami do niego, reagują na uśmiech. Znaczy się organizacja działa jak należy.
Niestety kra przesuwa się po oceanie niezależnie od okrążeń orki, czy dreptania pingwinów. Czasem jakiś świeżo powitany członek stada wpadnie na zaskakujący pomysł, aby zanurzyć w wodzie wiosło i pomachać w nim w sensownym kierunku. On nie wie, jak wiele wioseł ma ślady śnieżnobiałych zębów.