Mimo, że jego dzieło traktuje o działaniach wojennych, to wiele jego przemyśleń wydaje się być pomocnych w biznesie, a szczególnie pracy z projektami.
„Ten, który zna swojego wroga i siebie samego nie będzie łatwym przeciwnikiem. Ten, który zna siebie, ale nie zna swojego wroga, będzie miał niewielką szansę zwycięstwa. Zaś ten, który nie zna siebie, ani swojego przeciwnika, jest skazany klęskę w każdej bitwie.”
Oczywiście słowo „wróg” należy podmienić na bardziej odpowiednie, jednak te wytyczne w krytycznych sytuacjach, gdy projekt z zawzięciem maszeruje ku klęsce, mogą pomóc odnaleźć sens i kierunek w wirze bitewnym.
Szczególnie obszar zarządzania ryzykiem i udziałowcami w projektach zagrożonych pozwala na znalezienie wielu ciekawych analogii.
Wziąwszy na stół pierwszy cytat, trudno się nie zgodzić, że zarządzanie udziałowcami w upolitycznionym projekcie, o wielu niejasnych kryteriach decyzji i informacjach przypomina prowadzenie działań wojennych na kilku frontach. Cele co prawda pozostaje mniej krawy, bo jest nim sukces projektu, czyli dostarczenie maksymalnego możliwego zakresu w zadanych ograniczeniach czasowych, pieniężnych, jakościowych i innych, oraz co ważne w takim stylu, aby dało się z tymi samymi ludźmi poprowadzić kolejny projekt.
„Walczyć w tysiącu bitwach i wygrać je po tysiąckroć nie jest dowodem wspaniałej strategii. Zdolność pokonania wroga bez walki jest dowodem najwspanialszej strategii.”
Czasem mam wrażenie, że im więcej konfliktowych sytuacji napotkamy, i im więcej z nich udaje się rozwiązać „bez krwawo”, tym bardziej rośnie nasza zdolność do radzenia sobie z kolejnymi potyczkami. Ale myślę też, że wrasta nasza zdolność do skutecznego załatwiania spraw w danej organizacji.
– O, to jest ten kierownik projektów, który powoduje, że sprawy toczą się lepiej. – można czasem usłyszeć o takiej osobie. – Parę razy mieliśmy duży spór i zawsze udało się dojść korzystnej dla wszystkich zgody.
Wydaje mi się, że z czasem po prostu rośnie zaufanie do człowieka i jego stylu radzenia sobie z trudnymi sytuacjami.
Przy czym zwykłe unikanie problem trudno moim zdaniem nazwać zwycięstwem, bowiem konflikt pozostaje tylko w utajonej formie. Partyzantka dalej próbuje zajmować nasze tereny, mimo kampanii sukcesu w prasie i telewizji. 🙂
„Celem powoływania armii jest szybkie i decydujące zwycięstwo. Jeżeli wygranej nie można osiągnąć szybko, armia popadnie w letarg i utraci ducha walki.”
Projekt, który się rozciąga w czasie staje się coraz bardziej narażony na ryzyka, które pojawiają się w naturalny sposób. Im dłużej będzie mieli otwarty budżet, zaangażowanych ludzi i uwagę zarządu, tym większa szansa, że stanie się „coś”. Owo „coś” jest jak złośliwy chochlik, który czeka właściwego momentu. Moim zdaniem niestety ów chochlik nie podlega prawom zarządzania ryzykiem, nie można się przed nim zabezpieczyć. Jedyną skuteczną metodą jest jak najszybciej zakończyć projekt. „Coś” może objawić się jako na przykład recesja na rynku, brak płatności od dostawcy (nawet w zupełnie innym projekcie), odejście kluczowego członka zespołu z pracy, zmiana zarządu, czy kryzys medialny. Owo „coś” w końcu przyjdzie, pytanie tylko, czy zanim zdołamy zatwierdzić raport poprojektowy.
Inna interpretacja powyższego cytatu nawiązuje do uwagi, której potrzebujemy jak Słońca, w każdym projekcie. Projekt musi być widoczny, a im trudniejszy, tym bardziej powinien być wyeksponowany na światło. Bo tylko wtedy mamy szansę, że ktoś zauważy nasze problemy i poda pomocną dłoń. Im dłużej „armia jest w ruchu”, tym staje się bardziej znużona. Zaczyna rozglądać się za nowym przedsięwzięciem lub żąda podwyższenia żołdu. Ujmując to inaczej, quick wins zwielokrotniają nasze szanse na zwycięstwo.
Na koniec muszę dla rzetelności powyższego opracowania przyznać, że na rynku istnieje wiele książek o zarządzaniu inspirowanych myślą Sun Tzu. Wystarczy w Amazon lub Google wpisać „sun tzu managament”. Wymienione tutaj cytaty są tłumaczeniami z witryny Chinese Wiki. Choć osobiście poczułem się zainspirowany tytułową analogią, napotykając kolejny trudny projekt.
Podoba mi się zdanie o widoczności projektu, zgadzam się w nim w 100%. Każdy projekt i to, co się w nim dzieje, powinien być widoczny dla organizacji, oczywiście na odpowiednim poziomie szczegółowości. Dotyczy to też problemów w projekcie. Niestety, opierając się na moim doświadczeniu mogę stwierdzić, że jeżeli nawet w firmie istnieje kultura publikowania czy dzielenia się informacjami o tym co się dzieje w projektach, to zwykle dzielenie=chwalenie, o problemach publicznie się nie mówi, umniejsza się je, a potem okazuje się, że „ni z tego ni z owego” projekt upadł.